tbt #minutarefleksji #piszedociebie
mojaprawda
Paryż przyjął mnie deszczowo.
Gdy podróżuję zawsze staram się poczuć prawdziwy oddech miasta. Przejść wydeptaną ulicą i usiąść na przetartych fotelach, w których przesiadywali raz prawdziwi ludzie z krwi i kości, z uczuć i marzeń.
Lubię zapach codzienności i ten znajomy ścisk w sercu – tęsknota za tym czego nie mam ja, za tym co mają wszyscy oni.
W lecie tęsknię za jesienią, a gdy już opadną liście wyciągam z szafy swój ulubiony ciepły szal, aby w gotowości oczekiwać mrozu i śniegu.
Zastanawiam się jak znaleźć wszystko to czego szukam, w miejscu, w którym jestem teraz?
Do tej pory w imię swoich poszukiwań rozpoczęłam życie w innym kraju, zwiedziłam dziesiątki innych wsi i stolic, patrzyłam z nieba na Himalaje, a później karmiłam oczy i duszę każdym źbłem trawy wyrastającym z ich podnóży.
Ta kafejka, w której właśnie piję francuską kawę woła mnie i serwuje dzban weny…
Ta wena jest inna… paryska – nie moja.
A może to ja jestem inna? Z dala od domu, obowiązków i zmartwień? Mam więcej spokoju, ciekawości i cierpliwości. Moknę już trzeci dzień snując się ulicami i celebruję każdą kroplę… Podczas gdy jutrzejsza ja będzie składać pranie i złościć się na zakurzone książki, jakby to w ich gestii było zamiatanie, zmywanie i wietrzenie pokoi.
Czy mogłabym (proszę!) zabrać tę paryską cząstkę siebie do domu?
Zadbałabym o nią, dokarmiałabym dobrą książką do snu i moczyła jej przemoknięte ciało w pachnącej kąpieli.
Ludzie przecież znajdują czas, prawda?! Ja mogłabym w tym ekstra-czasie doglądać tą wspaniałą siebie, rozciągać jej ciało przed poranną kawą, karmić owocami morza, nauczyć Powitania Słońca i kołysać do snu w medytacji… Mogłabym wyciszyć radio, rozłożyć płótna na podłodze i pozwolić jej tworzyć… mogłabym odkurzyć jej ulubiony czajniczek i zaparzyć zielonej herbaty z pomarańczą, a później wyszeptać jej do ucha: Pisz, jesteś ze mną bezpieczna.
Jedno cappuccino, dwie earl gray i ciasto dyniowe później: boję się, że jeśli wyjdę z tej pełnej gwaru kawiarni i dźwięki francuskiej muzyki ucichną… stracę ją.
Uleci ze mnie, wyparuje lub wsiąknie w ściany, ulice i drewniane krzesła Paryża i uparta powie: Zostaję!
Podróże wywołują we mnie tęsknotę do zapomnianych, zaniedbanych zakamarków siebie. Kocham to uczucie, to w pełni świadome duchowe przebudzenie, to przypomnienie o sobie, a na koniec oczy wypełniające się łzami.
Katharsis.
Dopijam herbatę i płacę rachunek, rozglądam się jeszcze z nadzieją – jakby w kącie gdzieś ukryta była dla mnie niespodzianka, tajemnica rozwiązania do wzięcia…
Być może rozdają tu troskę dla siebie na wynos?
Zamykam za sobą drzwi, uderza mnie chłód mokrego powietrza i już gdy mam odejść, jakby poszarzała, skulona i blada, słyszę wołanie: Madam! Coś pani zostawiła!
I tam oto była! Moja Wena – wpatrzona we mnie ze zdziwieniem, zdumiona, że chciałam ją zostawić!
Myślę: Ale przecież tu Ci lepiej, cieplej i do twarzy!
I wtedy właśnie zobaczyłam zawód w jej oczach i w końcu zrozumiałam, że ona jest… tylko i po prostu MOJA. Co więcej, ona nie jest zwykłym dodatkiem do mojego paryskiego kapelusza, a pełnoprawną częścią mnie!
I wiesz co? Mogę z nią zrobić co tylko zechcę: mogę ją porzucić niczym zła, znudzona macocha, lub przygarnąć i na zawsze już wyściółać jej gniazdo przy sobie…
… I parzyć tę harbatę, i moczyć stopy, i każdego dnia dokonywać tego samego wyboru, którego dokonałam dzisiaj: siebie, wybrałam siebie.